wtorek, 28 lutego 2012

HELOŁ Z POLSKI

Tudo tem o seu fim.

Wszystko ma swój koniec moja portugalska przygoda tegoż dobiegła. Wyjechałam już z Berlina i przekroczyłam granicę – odprawa, 3,5 godziny lotu, 4,5 godziny czekania na lotnisku. Za 8 godzin Warszawa, potem 2 godziny czekania i 5 godzin do Katowic. Ostatnie 7 towarzyszyć mi będzie Michał, więc chociaż tyle dobrego.

Szkoda było rozstać się z portugalską ziemią. Mogłabym tam mieszkać czuję się tam jak u siebie, nawet jeśli nie bardzo rozumiem, co ludzie do mnie mówią. Nie chcę robić podsumowań, nie chcę rozliczać każdego dnia. Z jednej strony się cieszę, że wracam, z drugiej wiem, że będzie mi Portugalii brakować. Zaczęło dokładnie w momencie, kiedy zeszliśmy do lądowania w Berlinie i przypomniałam sobie, co to znaczy "chmura". Czy raczej – morze chmur, ocean chmur, wszechświat chmur, grubych na kilometry. Ponuro, szaro i zimno. Zdecydowanie będę tęsknić za słońcem, uśmiechniętymi ludźmi, językiem, radością i dobrym nastrojem. Nawet za "punktualnością", która przyprawiała mnie o palpitację. Zawsze jednak lepiej się nie spieszyć i nie denerwować, niż być przed czasem i nerwowo patrzeć na zegarek. Co więcej, tego pierwszego całkiem łatwo można się nauczyć.

Wracam z kilkoma pocztówkami, pięcioma książkami, mnóstwem zdjęć, rozdartym (bo używałam ciągle) słownikiem, autostopowym kartonem z napisem "Tomar", kilkoma muszelkami, które mam nadzieję dojadą w jednym kawałku do Polski i nade wszystko poczuciem szczęścia. Zrobiłam to, co chciałam, czego mi brakowało i do czego tęskniłam. Żadna szkoła nie nauczy życia tak jak wyjazdy.     

I nawet już nie jest szkoda mi tak bardzo pysznej sałatki, którą przygotowałam wczoraj na pożegnalny piknik, a do której wskoczył znienacka w samiusieńkim centrum miasta! ogromny, paskudny, przebrzydły, czarny karaluch. Mam nadzieję, że chociaż jemu smakowały brokuły. 

Bogatsza o nowe doświadczenia (brzmi pompatycznie, wiem, wiem), trochę bardziej sprawna językowo (choć nie do końca, bo zdarzają mi się wpadki; na przykład zamiast "jestem znudzona" powiedziałam "jestem spleśniała" albo, mając najczystsze w świecie intencje, przeklęłam siarczyście, bo dałam akcent nie nad tą samogłoską, co trzeba).

Niniejszym zamykam Dziennik z podróży do Lizbony. Ciąg dalszy jednak, rzecz jasna, nastąpi.

Adeus, Portugal!

PS
3 marca jedziemy z Michałem w trasę: Litwa, Łotwa, Estonia. Chcecie czytać Dziennik z podróży do krajów Bałtyckich?

Pożegnanie z Tagiem
Ośnieżone szczyty z góry widziane
W drodze do Berlina

3 komentarze:

  1. não importa se chega o final da jornada, o que importa é o caminho que se percorreu =)

    e não digas "adeus", despede-te com um "até sempre", porque em todo o fim existe um novo inicio.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chcemy,chcemy! Nie myśl sobie,że o Twoim dzienniku zapomniałam-zaglądam tu regularnie:)Dzisiaj już 3- a więc kolejnej drogi szerokiej, jestem pewna,że Pribaltica zauroczy Was tak jak majowych wyjazdowców KNK. I koniecznie wstąpcie w Tallinie do kawiarni przy rynku gdzie prócz kawy i deserów serwują puchate,liliowe koce do okrycia zmarzniętych kolan.
    Bawcie się dobrze!Z.

    OdpowiedzUsuń

Nawet jeśli nie jesteś zarejestrowanym użytkownikiem Bloggera, również możesz napisać komentarz!
Wybierasz: "Komentarz jako" -> "Nazwa/adres URL". Wpisujesz swoje imię (albo adres URL, ale nie trzeba) i publikujesz komentarz. Na końcu system poprosi Cię o przepisanie hasła z obrazka.
Zapraszam do inspirujących rozmów!