wtorek, 31 stycznia 2012

GDYBYM ZNAŁA NIEMIECKI CHOĆ TROCHĘ...

...być może nie stałabym 40 minut o 5.30 rano na jednej z berlińskich stacji, tylko udałabym się na inną. Ale że nie znam, dopiero po tym czasie zorientowałam się, że informacja, która pojawiała się nachalnie na tablicy przyjazdów i odjazdów pociągów COŚ znaczy. A znaczyła, że mój pojazd, którym chciałam dostać się na lotnisko, akurat dziś nie jedzie. Na szczęście – wyposażona w rozkład linii wszystkich środków transportu w Berlinie, poradziłam sobie jakość, przemieszczając się na inną stację. Dzięki temu zdążyłam na samolot. Dzięki temu piszę właśnie z Portugalii.

Jak już wszyscy wiedzą, nie lubię latać. Niemniej jednak widok, który ujrzałam dziś przed samym lądowaniem, zachwycił mnie. Chciałabym się nim z Wami podzielić – Lizbona z lotu ptaka od strony Tagu naprawdę wygląda przepięknie – niestety, mój aparat był schowany głęboko w plecaku i nie dałabym rady go szybko wyciągnąć. Gwarantuję jednak, to było najpiękniejsze powitanie z możliwych.

Potem kolejna porcja zamieszania. Okazało się, że bilet miesięczny nie jest wcale tak prosty do kupienia, jak mogłoby się wydawać. Ot, iść do kiosku i poprosić "sieciowy miesięczny, normalny". Gdzie tam! Najpierw musiałam lecieć do fotografa i zrobić zdjęcie, takie jak do dowodu. Potem do urzędu wyrabiającego karty pasażera. Następnie czekać 3 godziny na swoją kolej, bo koniec miesiąca i tłumy zebrały się w tym samym celu. Dopiero kiedy wypełniłam formularz i zapłaciłam za kartę, mogłam sobie na nią nabić 30 dni jazdy. Z plusów – karta ważna jest do roku 2016, więc może się przydać jeszcze niejeden raz. I dogadałam się z urzędnikiem, zatem duma z mej łamanej portugalszczyzny mnie rozpiera. Ale gdyby nie mój gospodarz, który wytrwale ze mną wszędzie chodził i bardzo, bardzo mi dziś pomógł, miałabym pewnie znacznie większy kłopot ze wszystkim.

Po niezbyt udanym poranku, nużącym locie, konieczności przestawienia się na język obcy i szaleństwach związanych z biletem miesięcznym na dzień dobry, nadszedł czas na odpoczynek. Poznałam towarzystwo portugalsko-włoskie. Rozmowy były miksem portugalsko-hiszpańsko-angielsko-włosko-polskim, okazji do ćwiczenia języka jednak nie brakło.

Czuję się tu dobrze. Bez dwóch zdań to "moje miejsce". Ludzie przyjaźni, klimat też. Ciepło, słonecznie i radośnie. Gdybym jeszcze nie dukała zdań, byłoby lepiej. Ale wszystko przyjdzie z czasem. Jutro zaczynam włóczenie się po uliczkach. Z aparatem, notesem, słownikiem. Dziś może jeszcze serial - i dobranoc.

bilet miesięczny
Praça do Comércio
sztuka uliczna

poniedziałek, 30 stycznia 2012

PTAKIEM BYĆ BYM NIE MOGŁA

Nie cierpię latać. Myśl o wzbiciu się w powietrze i przebywaniu w nim przez czas jakiś napawa mnie lękiem. Kiedy wsiadam na pokład samolotu, sztywnieję – fakt bycia X kilometrów nad ziemią nie wywołuje uśmiechu na twarzy. Zresztą, trudno się uśmiechać przy zaciśniętych szczękach. Nie przekonuje mnie nawet fakt, że oto właśnie przemieszczam się najbezpieczniejszym środkiem transportu.

W tym miejscu niebezpodstawne będzie pytanie, po co tak właściwie pcham się do samolotu, skoro go tak nie lubię? Otóż: a) jest szybki, b) bywa tani, c) jest wygodny. Tylko dlatego. Traktuję go jako środek do osiągnięcia celu, jak rzecz konieczną, jak okropny syrop wykrztuśny, który piję tylko dlatego, żeby wrócić do zdrowia. Czasem zdarzają się chwile zapomnienia – kiedy na przykład patrzyłam z góry na rozświetlony nocą Londyn, przez moment przestałam pamiętać o tym, że znajduję się właśnie trylion metrów nad lądem w puszce będącej niczym wobec wszechświata. Potem czarne myśli (typu: „bezpieczny, bo bezpieczny ten samolot, ale jak spadnie, to ino roz”) wracają i harcują w  głowie w najlepsze aż do chwili lądowania, najczęściej uzupełnionej biciem braw przez rozentuzjazmowany komplet pasażerów. 


Bo jeśli o oklaski idzie, to doprawdy, absurd lubię, ale niekoniecznie wtedy, kiedy zostaję zmuszona do uczestnictwa w nim w formie takiej jak ta. Najpierw przedstawione są mi kamizelki ratunkowe na wypadek wodowania, drzwi ewakuacyjne oraz miejsce, z którego wypadają maski tlenowe – nie jestem ignorantką, rozumiem doskonale te wszystkie czynności i doceniam (chociaż... mimo że dziesięć razy leciałam samolotem, to nadal nie mam pewności, gdzie właściwie szukać kamizelki, poza tym, że „pod siedzeniem”). Potem, gdy lądowaniu towarzyszą gromkie brawa wraz z wiwatami (tańców brak pewnie dlatego, że aż do zatrzymania pojazdu trzeba mieć zapięte pasy), jak gdyby pilot oto właśnie TYLKO I WYŁĄCZNIE cudem uchronił nas przed użyciem sprzętu ratunkowego, życie tym wyraziściej jawi mi się jako teatr. Żeby nie było wątpliwości, w tym przedstawieniu Theatrum Mundi gram rolę w grotesce. Poza tym jest mi smutno, bo wiem, że gdybym zaczęła bić brawo kierowcy autobusu za to, że dowiózł mnie do końca trasy, nie zderzając się przy okazji z tirem ani nie rozjeżdżając nikogo po drodze, nikt by mi pewnie nie zawtórował. 

Jutro znów czeka mnie odprawa, ważenie walizki, plecaka, prześwietlenie bagażu, „nic do oclenia” (zawsze, po prostu zawsze czytam: „nic do OCALENIA”), czekanie godziny przed bramką, pomachanie paszportem i fru! 2 godziny 50 minut męki w przestworzach. Myślę sobie jednak, że dla miesiąca w Portugalii warto przecierpieć te 170 minut. A może akurat uda mi się zasnąć. 

W tej chwili jadę do Berlina – pierwszy etap drogi (do Łodzi) już za mną. Wczoraj wieczorem trafiłam nie na ten dworzec, na który spodziewałam się trafić (bo główny jest w przebudowie). Zaskoczona dumałam chwil kilka, w którym kierunku, u licha, iść, jednak po skomunikowaniu się z tubylcami, uzyskałam wszystkie potrzebne informacje i bez większych problemów trafiłam do mojego pierwszego hosta, a w zasadzie „hostki”. Swoją drogą. Łódź bardzo lubię i cieszę się, że chociaż na chwilę mogłam do niej wrócić.

Tymczasem - za 7 godzin Berlin.



są ze mną: Michałek, Blendi i książka od Magdy i Majki

czwartek, 19 stycznia 2012

PUNKT MEDYCZNY W TEODOZJI

Krym 2011

Fragmenty planów miast, które drukowane są w przewodnikach, potrafią czasem wprowadzić w błąd najuważniejszego nawet turystę. Przekonaliśmy się o tym w Teodozji. Do miasta przyjechaliśmy bezpośrednio z Sudaku. Myśleliśmy, że limit przygód na ten dzień został wyczerpany, dlatego ze spokojem konsumowaliśmy czebureki (polecam przepis). Jak szukać noclegu, to tylko z pełnym brzuchem! I dopóki w zasięgu wzroku są jeszcze jakieś sklepy, w których da się kupić coś do jedzenia. 

Mapa wyraźnie pokazywała, że znajdujemy się blisko centrum. Miasta przemysłowego, trzeba dodać. To istotne, kiedy chce się spać w namiocie – rozbijanie się wśród blokowisk nie należy bowiem do najprzyjemniejszych i najbezpieczniejszych rozwiązań. Nie wiedząc, w którym kierunku byłoby najlepiej iść, zapytaliśmy o radę starsze panie. To najlepsze źródło informacji – nie tylko dlatego, że najwięcej wiedzą, ale też najłatwiej się z nimi dogadać. W czasie naszej ukraińskiej wycieczki zauważyliśmy, że zdecydowanie trudniej porozumieć się jest z ludźmi młodymi. Prowadzenie dialogu polsko-rosyjskiego (my po polsku, oni – po rosyjsku) jest możliwe, pod warunkiem jednak, że obie strony chcą go prowadzić. Młodzi zazwyczaj urywali rozmowę w pół słowa i niecierpliwili się, a w związku z tym ani my ich nie rozumieliśmy, ani oni nas. Ze starszymi byliśmy w stanie dogadać się w każdej sprawie.

- Tutaj to lepiej się nie rozbijajcie – powiedziała starsza pani. Wprawdzie ulica, przy której ją spotkaliśmy, prowadziła daleko przed siebie, a po lewej i po prawej stronie stały domki jednorodzinne, jednak podwórka przy nich były tak małe, że trudno byłoby nam się tam zmieścić.
– Do domu was raczej nikt nie wpuści, a na ulicy mogą was obrabować albo pobić – kontynuowała. – Idźcie lepiej na główną plażę. Strzeżona jest i nic wam się tam nie stanie.
- Ale wpuszczą nas na nią w nocy?
- Dajcie ochroniarzowi po cichu na butelkę, to was wpuszczą. Tylko idźcie na główną plażę!

No tak, nie pomyśleliśmy o najprostszym rozwiązaniu. Łapówka umie przecież zdziałać cuda. Poszliśmy więc. Przewodnik wyraźnie pokazywał, którędy na główną plażę, pewnym krokiem zatem udaliśmy się w jej kierunku. Nie chcąc czekać do zmroku, wykazaliśmy się nie lada uczciwością. Zamiast pertraktować z ochroną i proponować jej hrywny na wódkę w zamian za poletko piasku, usiedliśmy przy plastikowym stoliczku administratora plaży.

– Dzień dobry – przywitaliśmy się najładniej, jak tylko potrafiliśmy; po polsku, z rosyjskimi wstawkami, które udało nam się po drodze przyswoić. – Chcielibyśmy przenocować na plaży, możemy?
Administrator spojrzał na nas zdziwiony.
– Chcecie spać na plaży?
– No… tak. Słyszeliśmy, że tak się da.
– Yyy. Zaraz. Pójdę po właściciela.
I poszedł. 
– Michał, a może wszyscy, którzy tu śpią, robią to na lewo, tak, że ten administrator o niczym nie wie? Wyglądał na zaskoczonego…
– Być może.

Nie mniej zdumiony naszym pytaniem okazał się sam właściciel plaży. Cała nasza czwórka stała więc na wprost siebie z głupimi minami i nikt za bardzo nie wiedział, jak sprawę rozwiązać. W końcu usłyszeliśmy upragnione:

- Niech wam będzie. Możecie zostać.

Tym sposobem – dzięki uprzejmości właściciela plaży – po raz pierwszy naszym chwilowym domem stał się PUNKT MEDYCZNY. Dobry mężczyzna nie chciał, abyśmy świecili zielenią chwiejnego namiotu, rozkładając się na grząskiej powierzchni. Zadbał o najwyższą wygodę, jaką tylko może zaoferować plaża. Więcej nawet – nie wziął od nas ani grosza, nawet na „butelkę”. Wydaje mi się, że noclegi w hotelu szybciej się zapomina od spania na kozetce w zasłoniętym białymi płótnami pomieszczeniu. 

Dopiero drugiego dnia, kiedy centrum miasta, które według mapy było tuż-tuż, nie chciało wychynąć zza rogu, zorientowaliśmy się, że coś z naszą orientacją w terenie jest nie tak. Co się okazało? Tutaj pozwolę sobie na mądrość ludową, przeze mnie samą wymyśloną. Otóż żaden fragment planu miasta nie zastąpi całości. Zrozumieliśmy, krocząc bladym świtem ulicami Teodozji, że cały poprzedni dzień znajdowaliśmy się na jej obrzeżach. Ani dworzec PKP, ani plaża nie były tymi głównymi. Od nich dzielił nas jeszcze spory dystans. Stąd może takie zdumienie administratora i właściciela naszego jednodniowego pola namiotowego.
 
widok z punktu medycznego
nasz "namiot"

PRZYPADKOWE SPOTKANIA, cz. 1 – KASIA I STASZEK

Sensem wyjazdów jest nie liczba zabytków, którą zdążyło się zobaczyć (odfajkować z listy obowiązkowej) przez cały pobyt w danym miejscu, a ludzie, jakich się poznało. Najszczęśliwsze bywają przypadki, a osób w ten sposób poznanych się nie zapomina. Myślę, że warto o nich pisać. Warto utrwalać spotkania, bo każde z nich jest wyjątkowo cenne.   

Ostatnie wakacje spędziłam na trasie Ukraina – Mołdawia – Rumunia. Pojechaliśmy we dwójkę, mając tylko z grubsza zarysowany schemat podróży, namiot, palnik gazowy i vjelikie riukzaki (duże plecaki). Po Ukrainie jeździliśmy głównie pociągami – bo tanie i na autostop nie opłacało się czekać. Najpierw tranzytem przejechaliśmy przez Lwów do Kijowa. Potem udaliśmy się na Krym. Tam też po raz pierwszy tego roku rozłożyliśmy nasz zielony apartament. Bakczysaraj w dzień urzekał tak samo jak i w nocy, szczególnie kiedy można było na niego patrzeć z góry, której grzbietem podążając dalej, prędko dało się dostać do skalnego miasta Czufut Kale. Kolejny przystanek zachwycił już mniej. 

Bakczysaraj

Sewastopol nie był gościnny. Blokowiska, gwar, dziesiątki samochodów, brak piaszczystej plaży w zasięgu wzroku i potężna Flota Czarnomorska, która dumnie stała na wodzie – to miasto z czterystoma tysiącami mieszkańców zdecydowanie nie nadaje się do tego, by rozbijać się na dziko w jego centrum. Było późne popołudnie, a my nie mieliśmy pomysłu na to, co ze sobą zrobić. Szukanie bezpiecznej plaży zajęłoby zdecydowanie więcej czasu, niż go mieliśmy. Widoma wędrówka słońca po niebie dobiegała powoli końca tego dnia. Jeśli jednak na Ukrainie nie ma się pomysłu, gdzie spać, trzeba sięgnąć do rękawa po asa. Są nim babuszki – jedyny pewnik w chwilach noclegowego kryzysu. Babuszki, jak wiadomo, stoją w okolicach dworców i proponują przechodniom stosunkowo niedrogie pokoje. Kiedy jednak pań w jednej okolicy jest za dużo, zaczyna się problem…

Mentalność ludzi na Ukrainie – oceniam przez pryzmat tylko tych miejsc, w których byłam – różni się od naszej. Ludzie są bardziej otwarci, chętniej przystają, rozmawiają i pomagają. Nie martwią się ani nakazami, ani zakazami; handel kwitnie, gdzie się da, a certyfikaty jakości nie są tak do szczęścia potrzebne jak u nas. Z drugiej strony, wielu też spotyka się tam nagabywaczy. I to takich z prawdziwego zdarzenia, którzy nie są telemarketingowcami – nie ucinają rozmowy po trzykrotnym usłyszeniu odmowy, ale mogą przedłużać ją w nieskończoność. Najlepiej nie wdawać się z takimi w dyskusję (o ile oczywiście nie chcemy czegoś kupować albo się targować). A jeśli już niechcący nam się to przydarzy, trzeba mieć dużo silnej woli i bardzo zdecydowane spojrzenie, żeby w miarę szybko uwolnić się od nich. My w Sewastopolu wpadliśmy w ręce babuszek.

Niestety, ceny kwater oferowanych przez panie nie były takie, o jakich byśmy marzyli. Kiedy więc próbowaliśmy odejść i szukać mimo wszystko dzikiej plaży, przed nami pojawili się Kasia i Staszek. Najpierw myśleliśmy, że to Polacy, tak dobrze mówili po polsku. Potem okazało się, że są Ukraińcami z Doniecka, którzy przyjechali do Sewastopola na wczasy. W Polsce byli raz, uczestniczyli w letniej szkole języka polskiego w Siedlcach. Bardzo nam pomogli. Staszek znał darmowe pole namiotowe, zabrał nas więc na nie. Dzięki temu przez dwa dni pobytu w Sewastopolu nie musieliśmy się martwić o nic – to dużo. Codzienne szukanie odpowiedniego miejsca do spania, zwłaszcza gdy przemieszcza się głównie pomiędzy miastami, a nie wśród samej przyrody, jest nieraz bardzo męczące. 

Dotarcie do pola namiotowego w Sewastopolu nie było jednak końcem naszej znajomości. Wspólnie spędziliśmy na plaży dwa długie wieczory. Siedzieliśmy, jedliśmy suszone ryby i sucharki o interesujących dla nas smakach (np. ćwikły z chrzanem czy owoców morza), porównywaliśmy życie w obu krajach. Zaprzyjaźniliśmy się i jesteśmy w kontakcie do dziś. Teraz trzymamy kciuki za Kasię i Staszka. Ubiegają się o pozwolenie na rok studiów w Polsce. Jeśli któraś z uczelni ich przyjmie, być może niebawem znów się spotkamy.

Kasia i Staszek

sobota, 14 stycznia 2012

VOU A PORTUGAL!

Não pensei muito. Só comprei um bilhete de avião. Vou no dia 31 de Janeiro de Berlim até Lisboa e… ficarei lá durante UM MÊS!

Queria descansar – estou sempre numa correria e não tenho muito tempo para me sentar, andar, passear. Adoro de viver com aventuras, viagens e muitas coisas para fazer mas às vezes preciso de descansar. Gostaria também de aprender melhor a lingua portuguesa – agora tenho uma ótima oportunidade para falar melhor e perceber esta lingua.

Voltar a lugares onde já fui não é algo que goste. Acho que a nossa vida é curta demais para voltar. Mas Lisboa é uma exceção – nunca me sinto aborrecida nesta cidade. Um jornalista polaco e viajante diz que o nossa lugar na terra pode não ser exatemente lá onde moramos. Pode ser também no fim do mundo se sentirmos isso. Talvez Portugal seja a minha segunda “pátria”? Quem sabe.

Agora estou a preparar tudo. Mal posso esperar para visitar o castelo, passear pelas lojas de antiguidades. Esta é a primeira viagem que farei sozinha. Gosto da companhia de gente mas penso que esta forma de descobrir lugares é interessante também. Tenho de ser mais aberta e cuidada. Posso encontrar-me com mais pessoas e posso fazer apenas e só o que quero.

Então... dentro de 19 dias estou na Lisboa!


niedziela, 8 stycznia 2012

MATERIAŁY DO NAUKI JĘZYKA PORTUGALSKIEGO

Języka portugalskiego teoretycznie uczę się od dwóch lat. Teoretycznie – ponieważ ilość dłuższych (najdłuższa: 6 miesięcy) i krótszych przerw sprawiła, że nie tylko nie miałam ciągłości w nauce, ale też suma „przepracowanych” przeze mnie miesięcy wynosi mniej więcej 13-14. Niektórzy przez ten czas są w stanie nauczyć się biegle jakiegoś języka, ja – bardziej lub mniej intensywnie – zawisłam gdzieś na granicy poziomów A2 i B1. Znów teoretycznie. Wypowiadam się bowiem, w mojej bardzo obiektywnej opinii, o wiele gorzej.    

Materiały do nauki czegokolwiek mają nam przede wszystkim pomóc. Dlatego też jeśli nie odpowiada Ci korzystanie czy to z określonego podręcznika, czy z innego środka dydaktycznego, odłóż je czym prędzej i szukaj dalej tego, co naprawdę Cię usatysfakcjonuje. Znalezienie odpowiedniego sposobu uczenia się zajmuje czas, ale im więcej serca włożysz w szukanie, tym bardziej Ci się to opłaci.
 
Ale – do rzeczy. Przez cały czas nauki zgromadziłam takie materiały, z których albo zawsze, albo często korzystam. Wszystkim zainteresowanym językiem portugalskim przedstawiam je: przetestujcie i przekonajcie się, na ile są Wam pomocne. Poza nimi zachęcam do regularnego kontaktu z native speakerem – taki nauczyciel to skarb.

Podręczniki

Używam podręcznika Português sem fronteiras. Wydane zostały 3 części, od poziomu początkującego do zaawansowanego. Przejrzysty, wygodny. Dobry punkt wyjścia do rozszerzania wiedzy na inne sposoby. W języku portugalskim.

Uzupełnieniem podręcznika jest Gramatica activa, części 1 i 2. Obrazowo i przystępnie omówione zagadnienia gramatyczne, wzbogacone zostały o ćwiczenia (do każdego rozdziału).
W języku portugalskim.

Inną gramatyczną propozycją jest Portuguese – an essential grammar. Wydanie dla anglojęzycznego odbiorcy z angielskim nazewnictwem zagadnień gramatycznych. Bardzo użyteczna książka, jasna i konkretna.

Qual é a dúvida? - to moje najnowsze odkrycie. Książka też powiązana tematycznie z
Português sem fronteiras. Zawiera krótkie wyjaśnienia problemów gramatycznych, które sprawiają najwięcej kłopotów podczas nauki języka i masę ćwiczeń utrwalających je.

Tu coś "na zaś":
Guia prático dos verbos com preposiçőes to słownik, który pokazuje jak zmienia się znaczenie poszczególnych czasowników w zależności od przyimkowego kontekstu.

Jako uzupełnienie zachęcam do 501 Portuguese verbs, książki, która składa się przede wszystkim z tabelek koniugacyjnych. Świetna pomoc i wszystko, co potrzebne, zgromadzone w jednym miejscu.

Słowniki

Ze słowników polecam przede wszystkim wydany w Portugalii Dicionário Académico Polaco-Português / Português-Polaco - jest nieduży, poręczny, wyczerpujący i skorzystają z niego z powodzeniem na pewno nie tylko uczniowie początkujący, ale i bardziej zaawansowani użytkownicy języka portugalskiego.

Na stanie mam jeszcze dwa słowniki: portugalsko-portugalski oraz synonimów i antonimów. Biorąc pod uwagę fakt, że wydaje je Porto Editora, nie mam wątpliwości co do ich jakości. Na razie jednak bardzo rzadko z nich korzystam (i jeśli, to raczej z pierwszego), bo cały czas nie reprezentuję jeszcze tego poziomu, który by mi na to pozwalał.

Z polskich słowników na uwagę zasługuje chyba tylko słownik polsko-portugalski wydany przez Wiedzę Powszechną, nie jest on jednak do końca funkcjonalny, bo nie ma swojego odpowiednika portugalsko-polskiego.

Media

RADIO
TUTAJ strona internetowa zbierająca bardzo dużo stacji radiowych. Do nauki na pewno przydatne będzie TSF Radio Noticias ze względu na swój informacyjny charakter, ja jednak jestem zwolenniczką słuchania radia w tle, dlatego najczęściej włączam RFM. 

TELEWIZJA
Każdy, po bezpłatnym zarejestrowaniu, korzystać może z telewizji TVIktóra nadaje przede wszystkim programy rozrywkowe oraz telenowele. Jedną, młodzieżową, oglądam namiętnie (mydlane opery uzależniają, cóż zrobić). Jest to serial o wdzięcznej nazwie Morangos com Açúcar

PRASA 
Najpopularniejszym dziennikiem portugalskim jest chyba Diário de Notícias.
Śmiało czytać można też gazety brazylijskie. Ciekawa, podobna do naszej "Polityki" jest Veja

Ciekawostki, strony internetowe, gry i zabawy
 

- CONJUGA-ME: świetna strona z koniugacjami, 
- Instituto Camões: najlepszy zbiór materiałów do nauki, w tym też GRY I ZABAWY

Znalazłam wiele interesujących blogów po portugalsku - na razie jednak raczej znalazłam, niż czytuję, kiedy indziej więc zajmę się ich omówieniem.




czwartek, 5 stycznia 2012

PORQUÊ E O QUÊ VOU ESCREVER AQUI?

Olá todos!
Chamo-me Anna. Vivo em Katowice (uma cidade que fica no sul da Polónia). Estudei a língua polaca – sou uma filóloga. Mas quero mais – gostaria de ser professora de polaco para estrangeiros. Assim inscrevi-me no curso na Universidade da Silésia e comecei os novos estudos.
Viajo tanto quanto é possível e estou interessada em outras pessoas – na sua maneira de pensar, de viver. 

Porquê português, porquê um blog?
Não sei como explicar porque aprendo português – talvez seja suficiente dizer que é uma lingua muito bonita? Também gosto muito da cultura portuguesa e das pessoas deste país – são abertas, alegres, amigáveis e ajudar não é difícil para elas.

Queria perceber, falar e escrever bem em português. Espero que o “Polish Portuguese blog” me ajude a alcançar este objectivo. Preciso de ser mais sistemática por isso pretendo escrever uma vez por semana.

O quê?
Este blog será sobre:
- lingua portuguesa,
- lingua polaca,
- Portugal,
- viagens,
- minhas aventuras,
- meus diversos interesses.

Convido-vos a comentar os meus textos ou/e a contactar comigo pelo endreço de e-mail: polishportuguese@o2.pl




wtorek, 3 stycznia 2012

W JAKI SPOSÓB ZACZĄĆ PODRÓŻOWAĆ NA WŁASNĄ RĘKĘ?

Nie znoszę, kiedy ktoś mówi mi: „zazdroszczę ci, że sobie gdzieś jedziesz”. Dlaczego? Bo po pierwsze, zazdrość nie jest dobrym uczuciem i po drugie, zamiast zazdrościć, warto się po prostu ruszyć. Głową przy okazji też. Tak żeby wszystko dobrze zorganizować. Zapewniam – do tego, żeby gdzieś pojechać, niepotrzebni są ani tata Rockefeller, ani możliwość wzięcia półrocznego urlopu. Wystarczą chęci!

Wyjazd na wakacje wcale nie musi być drogi. Wiele daje już sama rezygnacja z usług biura podróży i pojechanie tam, gdzie się chce, na własną rękę. Planując wyjazd, należy zastanowić się nad kwestiami kluczowymi, takimi jak przejazd, nocleg i zwiedzanie. Czym jechać, gdzie spać, co zobaczyć – to najważniejsze pytania, na które trzeba będzie sobie samemu odpowiedzieć.

Załatwianie formalności związanych z wyjazdem wydaje się na początku dość skomplikowane. O wszystko trzeba zadbać samemu, a każde przeoczenie wywołać może szereg nieprzewidzianych zdarzeń – ta gratka dla miłośników przygód zniechęca nieraz tych, którzy w samodzielną podróż wyruszyli po raz pierwszy. O czym więc należy pamiętać, planując wyjazd? I jak zrobić, aby okazał się on nie tylko atrakcyjny, ale również niedrogi? Przede wszystkim nie można ograniczać się do jednego typu rozwiązania. Możliwości podróżowania jest wiele, za każdym razem warto więc rozważyć je wszystkie i dobrać sposób optymalny do typu wyprawy. Przy tym zawsze odpowiedzieć należy na pytania: 

1. Czym jechać?
Wszystko zależy od dystansu, jaki mamy pokonać oraz miejsca, w które się udajemy. Jeśli jedziemy tam, gdzie jest tanio, wtedy za najbardziej ekonomiczną uznać można podróż koleją. Do państw droższych od Polski warto wybrać się natomiast w inny sposób.

Samolot
Ostatnimi czasy bardzo popularnym i dostępnym dla każdego środkiem transportu stał się samolot. Tanie linie lotnicze oferują bilety po konkurencyjnych cenach, dlatego też za niecałe sto złotych możesz wybrać się w najodleglejsze zakątki Europy. Wiodącymi liniami w naszym kraju są WizzAir, RyanAir oraz easyJet. Warto śledzić strony internetowe tych przewoźników, niejednokrotnie bowiem trafić można na interesującą promocję. Od czasu do czasu także i Lufthansa oferuje swoim pasażerom zniżki, nieraz porównywalne do tych, które dają tanie linie lotnicze. Kiedy wybierasz się w podróż samolotem, musisz pamiętać jednak o kilku rzeczach.

Koszty przelotu zredukować da się, decydując się na przesiadki po drodze. Być może nie zawsze jest to komfortowe rozwiązanie, ale za to bardzo często opłacalne – cena biletów spaść może wtedy dwukrotnie albo i nawet bardziej. Rezerwując bilety na lot z przesiadką, koniecznie zachowaj odpowiednią przerwę czasową pomiędzy jednym a drugim rejsem (w razie ewentualnych opóźnień). Nie możesz też zapomnieć o tym, że jeśli podróżujesz liniami różnych przewoźników, wtedy ograniczenia związane z ciężarem bagażu będą pewnie inne tak w przypadku jednego, jak i drugiego. Ważne jest więc, aby spakować się adekwatnie do zaleceń podawanych ze wszystkich stron.

Zdawać trzeba sobie również sprawę z jeszcze jednej rzeczy – sam tani bilet nie gwarantuje tego, że i cała podróż będzie niedroga. Do ceny przelotu doliczyć trzeba więc opłatę transakcyjną (albo rezerwacyjną) oraz bagażową. Czasem, jeśli wybierzesz się w krótką podróż, wystarczy Ci sam bagaż podręczny, zabierany ze sobą do samolotu. Jeśli jednak nie masz pewności, czy 10 kg to nie za mało, lepiej weź ze sobą dodatkową walizkę. Ta jednak kosztuje często więcej niż sam bilet.

Autostop
Zdecydowanie najtańszym sposobem podróżowania jest autostop. Wymaga on jednak dobrego przygotowania się, a przede wszystkim chęci przeżycia niepowtarzalnej przygody. Oczywiście nie jest też najbezpieczniejszym środkiem transportu, ale wystarczy odrobina zdrowego rozsądku (tak, rozsądek naprawdę bardzo pomaga w życiu; sama nieraz przekonuję się o tym boleśnie, kiedy swój gdzieś zapodzieję), żeby zredukować ryzyko. Decydując się na podróż autostopem, pamiętać trzeba o tym, aby pakować się z umiarem. Plecak nie powinien przeszkadzać, zmieścić należy w nim wyłącznie te rzeczy, które są niezbędne. Wsiadając do zatrzymanego samochodu, zabieraj plecak ze sobą – umieszczanie go w bagażniku może równać się utraceniu całego dobytku.

Najlepiej, jeśli podróżuje para – jest najbardziej wiarygodna dla zatrzymujących się kierowców. Bez względu jednak na to, ile osób wyrusza w podróż, dobrze, aby każdy wyposażony był w jakąś broń, czyli na przykład gaz pieprzowy. Ponadto, nie powinno się trzymać dokumentów i pieniędzy w jednym tylko miejscu. Najlepiej rozdzielić je i włożyć w różne zakamarki. Dzięki temu w razie kradzieży zawsze jakaś kwota nie zostanie przez złodzieja znaleziona. Osoby szczególnie zainteresowane autostopem skorzystać powinny z porad serwisu internetowego Autostopem.net, gdzie znajdą informacje na niemal wszystkie tematy związane z tym sposobem podróżowania.

Inną możliwością stosunkowo taniego pokonywania tras jest skorzystanie z ofert kierowców wyruszających gdzieś swoim samochodem. Z prawdziwym autostopem nie ma to wprawdzie wiele wspólnego, niemniej jednak daje gwarancję, że dojedzie się tam, gdzie się chce. Bardzo często prowadzący pojazd chce rozkładać koszty pomiędzy ilość podróżujących osób, musisz więc liczyć się z tym, że podróż nie będzie droga, ale jednocześnie też nie całkiem darmowa. Serwisy, na których ogłosić się mogą tak kierowcy, jak i potencjalni pasażerowie to między innymi: Autostop.com.pl, Nastopa czy Autostop.pl.

PolskiBus
Robi ostatnio furorę w naszym kraju. Nie bez przyczyny. Zwracają na siebie uwagę nie tylko komfortowe, ekskluzywne autokary PolskiegoBusu, ale przede wszystkim konkurencyjne ceny. Za 10 zł do Wiednia? Czemu nie? Jeśli mieć szczęście, może uda się jechać nawet za złotówkę. Warto skorzystać.


2. Gdzie spać?
W tym przypadku znów wszystko zależy od Twoich preferencji oraz miejsca, w które jedziesz. Niedrogie i bardzo poręczne (ze względu na możliwość zatrzymania się niemal wszędzie) jest spanie pod namiotem. Żeby jednak zdecydować się na nocleg na campingu lub też rozbijać na dziko, sprzyjać musi temu i pora roku, i klimat odwiedzanego miejsca. Najbardziej uniwersalne, bo nadające się do nocowania zawsze, a zarazem dość tanie są natomiast hostele, schroniska młodzieżowe oraz kwatery oferowane przez członków projektów takich jak Couchsurfing czy Hospitality Club.

Hostele
Jadąc do hostelu, pamiętać trzeba, że im większy pokój, tym tańszy. Jeśli zależy Ci więc przede wszystkim na niedrogim miejscu, powinieneś zdecydować się na kwaterę wieloosobową. Standardem są pokoje przeznaczone dla od sześciu do dziesięciu osób, zdarzają się jednak i takie miejsca, które rozmiarami przypominają raczej wielką halę czy hangar. I tak, na przykład City Public Hostel w Kopenhadze oferuje swoim gościom „pokoik” mieszczący 66 osób. Miejsca dobrze rezerwować znacznie wcześniej, bo wtedy można liczyć na atrakcyjne ceny. O wszystkich hostelach i schroniskach młodzieżowych świata dowiedzieć można się ze stron: Hostelworld, Hostels.com, PITM.  

Couchsurfing, Hospitality Club


3. Co zobaczyć?
O wyposażeniu się w przewodnik nie trzeba nawet mówić. Nie zawsze jednak niezbędna okazuje się też mapa miejsca, do którego się wyrusza. Najczęściej bowiem, po dotarciu już na miejsce, wystarczy wejść do punktu informacji turystycznej, aby otrzymać mapę z naniesionymi na nią danymi na temat wartych zobaczenia obiektów. Do podróży warto więc przygotować się przede wszystkim w innych kwestiach, takich jak ubezpieczenie oraz załatwienie sobie różnego typu zniżek.

Karty zniżkowe: Euro 26 i ISIC
Najwygodniejszą ofertę dla osób uczących się stanowią karty Euro26 albo ISIC. Z jednej strony ubezpieczają one na rok tak w kraju, jak i za granicą, z drugiej natomiast dają gwarancję zniżek w przeróżnych typach miejsc. Dzięki nim można uzyskać rabat na nocleg, na przejazd różnymi środkami komunikacji, na wejście do zwiedzanych obiektów, a także i na imprezy, usługi gastronomiczne oraz wiele, wiele innych.   


poniedziałek, 2 stycznia 2012

TAM DOPŁACAJĄ CI ZA NOCLEG

Wyjeżdżasz gdzieś na wakacje i najwięcej pieniędzy wydajesz na nocleg. Śpisz w hotelu, hostelu czy w jakimkolwiek innym miejscu, w którym masz swój pokój i odrobinę prywatności. Nie przyjdzie Ci nawet do głowy, że ten czas mógłbyś spędzić w zupełnie inny sposób: z mieszkańcami miasta, do którego przyjechałeś, z jego przyjaciółmi, w samym sercu innej kultury i często zupełnie nieznanych tradycji. A jeśli nawet przemknie Ci przez głowę myśl, że warto byłoby spróbować – obawiasz się. Przede wszystkim tego, co nieznane. Bo „jechać do obcego domu obcej osoby w obcym miejscu – toż to niebezpieczne”. Czy na pewno? Może gdybym powiedziała, że oprócz darmowego noclegu zyskasz znacznie więcej, przekonałbyś się chętniej?

Do przełamania (się) jeden krok  
Tak, wiem. Każdy czasem potrzebuje odpocząć. Jadąc na zasłużone wczasy po rocznej harówce w pracy, nie wszyscy muszą chcieć – zamiast robić tylko to, na co mają ochotę – odwiedzać kogoś i musieć podporządkować się jego trybowi życia. To zrozumiałe. Najczęściej jednak wczasowiczom-turystom-podróżnikom (jak zwał, tak zwał tutaj przy okazji, żeby zrozumieć moje porównanie, polecam książkę Jennie Dielemans Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym; może kiedyś napiszę o niej więcej) włącza się tryb „jestem niezniszczalny”. Oznacza to, że mimo wytężonej aktywności i mniejszej ilości przespanych godzin organizm odpoczywa znacznie lepiej. Taki stan rzeczy gwarantują odprężenie, brak konieczności robienia czegokolwiek nieprzyjemnego i zupełnie nowe otoczenie. 

Projekt dla ciekawych świata
Interesuje Cię pewnie, w jaki sposób miałbyś nocować gdzieś, gdzie nie dość, że nic nie zapłacisz, tam jeszcze coś zyskasz. Przechodzę więc do rzeczy. Projekt, o którym mowa, to „Couchsurfing” (w skrócie CS). I wciąż nie umiem się nadziwić, że tak mało osób zna tę nazwę. CS zrzesza ludzi z całego świata. Jego celem jest tworzenie międzynarodowej społeczności udostępniającej innym swoje miejsce do spania. Podróżując w ten sposób, nocować można za darmo. Kiedy już zaczyna korzystać się z tego typu możliwości, ważne jest, aby samemu oferować też coś od siebie. Jeśli nie ma się możliwości udostępnienia kanapy w swoim domu, można zaproponować innym członkom społeczności spotkanie na kawie albo oprowadzenie po mieście. Nikt też nie wymaga jakiegokolwiek rewanżu. Jeśli Ty jedziesz do kogoś, a potem ten ktoś chce przyjechać do Ciebie, a Ty nie jesteś w stanie go przyjąć, nie ma problemu i nikt się nie obraża.

Couchsurfing to nie hotel
Ale, ale! Niestety, wielu ludzi traktuje CS tylko i wyłącznie jako darmowe miejsce do spania. „Jadę do Francji, a tam taaaak drogo. Co za problem, znajdę sobie nocleg za free i będzie fajnie!” – to nie jest podejście godne prawdziwego uczestnika projektu. Dlaczego? Nie, nie dlatego, że straci na tym czy to gospodarz, do którego ignorant trafi, czy też wpłynie to jakkolwiek źle na inne osoby, z jakimi wspomniany będzie miał do czynienia w czasie swojego wyjazdu. Jedyną osobą, która nie zyska niczego poza kilkunastoma (we Francji – kilkudziesięcioma) złotymi w kieszeni, będzie tylko on sam. 

Zyskasz i nikt Cię nie skrzywdzi
Drugie niewłaściwe podejście to takie, które zmusza nie tyle do zachowania niezbędnej ostrożności (podkreślam: niezbędnej, naiwność nigdy nie popłaca), co do nieufności. Jeśli wychodzisz z założenia, że ktoś na pewno zamknie Cię w swoim domu na wieki wieków i będzie przypalał żelazkiem, lepiej nigdzie nie jedź. Nie radziłabym nawet wychodzić z własnego pokoju. Jeśli jednak zachowasz odrobinę zdrowego rozsądku, będziesz czerpać z możliwości, jakie daje CS, pełnymi garściami. A możesz: poznać kulturę od wewnątrz, zaprzyjaźnić się (!) z tymi „całkiem obcymi ludźmi” (tak, oni po pewnym czasie przestają być obcy), podszkolić się w mówieniu czy to po angielsku (bo uniwersalny), czy w innym języku, którym włada Twój gospodarz, poznać takie miejsca, do których nie doprowadzi Cię najlepszy książkowy przewodnik, wspólnie siedzieć przy stole albo na kanapie, rano lub wieczorem, i rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać, gotować nie tylko dla siebie, ale dla gospodarza i innych jego gości oraz kosztować lokalnych potraw przez nich przyrządzonych. To tylko przykłady. Ale żeby ich doświadczyć, trzeba się przełamać i otworzyć. Dobrych ludzi na świecie jest więcej niż złych, zapewniam.

Co więcej, sam również możesz stać się gospodarzem – nie uwierzysz, jak fascynujące jest poznawanie swojego miasta na nowo (poza tym że kiedy ktoś zapyta, co tak właściwie w nim zobaczyć, wypada znać odpowiedź)!

Gdzie spałam, kogo poznałam
Do tej pory spałam w dziewięciu krajach u ponad dwudziestu gospodarzy. Osób, które poznałam „przy okazji” (bo spotkaliśmy się na mieście albo mieszkaliśmy u tego samego człowieka) nie liczę. Wystarczy powiedzieć, że było ich wiele. Do każdego z krajów jechałam z kimś – we dwie albo we dwoje spędziliśmy dzięki CS niezapomniane chwile w Portugalii, we Włoszech, na Ukrainie, w Mołdawii, Rumunii i Austrii. Z wieloma osobami mamy kontakt do dzisiaj. Nigdy nie poznałabym ich, gdybym nie uznała, że warto spróbować. Już za niecały miesiąc następna wyprawa – tym razem dłuższa i samotna. Spędzę miesiąc w Lizbonie. I mam pewność, że nie pozostanę sama sobie, bo przyjaźni ludzie z CS już mnie o tym zapewnili.

Couchsurfing nadaje zupełnie innej jakości wyjazdom. Warto w to wejść.

Na CS we Włoszech (Forli-Bolonia-Rawenna 2010)



niedziela, 1 stycznia 2012

NIE TYLKO PORTUGALIA

Nie jestem oryginalna. Postanawiam noworocznie. Każdy coś postanawia - albo przynajmniej wielu. Niewielu udaje się jednak wytrwać w obietnicach składanych sobie z 31.12 na 01.01. wraz z wybiciem północy czasu lokalnego. 

Niestety, należę do grona, którego silnej woli nic nie złamie tylko przez pierwsze trzy dni nowego kalendarzowego roku. Na końcu zawsze zwycięża słabość. 

Ku swej mobilizacji, a Waszej - miejmy nadzieję - uciesze, postanowiłam (a jakże!) stworzyć tego bloga.  

Będzie to blog o:
- języku portugalskim,
- Portugalii, 
- wyjazdach szumnie nazywanych "podróżami",
- przygodach, które czekają strudzonego wędrowca na jego drodze,
- różnorodnych moich fascynacjach. 

Pisać będę w dwóch językach: rodzimym oraz portugalskim (raz w tygodniu; dopóki piszę jak przedszkolak, potem może częściej). Chcę w tym roku osiągnąć poziom B2
z tego drugiego. Pierwszy, na szczęście, znam nieco lepiej. 


Sezon 1, rok 2012, uważam za otwarty!