Kopenhaga, 2009
Stałam w kolejce do czajnika. Dwa kubki z niezaparzoną herbatą trzymałam w mych dłoniach (w każdej po jednym) i cierpliwie czekałam na gorącą wodę. Byliśmy w hostelu (tym z 66-osobowym pokojem, o którym już kiedyś wspominałam) i zamierzaliśmy właśnie zjeść śniadanie lub obiad. Polaków wielu się tam nie przewijało – do czasu przyjazdu pokaźnej grupy kibiców na mecz ligowy. Spaliśmy z nimi chyba nawet w tym samym pokoju, nie jestem tego jednak pewna; na takiej hali da się nie zapamiętać wszystkich współlokatorów, poza tym niekoniecznie chcieliśmy się z nimi zapoznawać. Dlaczego, tłumaczyć długo nie muszę. Wystarczy wspomnieć na to, co dzieje się na i po meczach. Czasem po prostu trochę wstyd tym, którzy się nie piorą fanatycznie po gębach, że należą do tej samej nacji. Z naszej strony była to profilaktyka, może nieuzasadniona i krzywdząca. Jeśli tak, ślę przeprosiny w eter.
Stoję w kolejce, czekam na czajnik. Przede mną kibic. Staram się ukryć swą polskość i trochę mi z tego powodu głupio. Ja Polka (on tego nie wie), on Polak (ja wiem) i nic. Stoimy, patrząc na bulgotającą wodę. W milczeniu. Wiem, że milczenie jest złotem, często jednak wybieram zamiast niego srebro. Kibic spostrzegł, że przygotowuję się do zalania herbaty, uprzejmie więc zapytał:
Stałam w kolejce do czajnika. Dwa kubki z niezaparzoną herbatą trzymałam w mych dłoniach (w każdej po jednym) i cierpliwie czekałam na gorącą wodę. Byliśmy w hostelu (tym z 66-osobowym pokojem, o którym już kiedyś wspominałam) i zamierzaliśmy właśnie zjeść śniadanie lub obiad. Polaków wielu się tam nie przewijało – do czasu przyjazdu pokaźnej grupy kibiców na mecz ligowy. Spaliśmy z nimi chyba nawet w tym samym pokoju, nie jestem tego jednak pewna; na takiej hali da się nie zapamiętać wszystkich współlokatorów, poza tym niekoniecznie chcieliśmy się z nimi zapoznawać. Dlaczego, tłumaczyć długo nie muszę. Wystarczy wspomnieć na to, co dzieje się na i po meczach. Czasem po prostu trochę wstyd tym, którzy się nie piorą fanatycznie po gębach, że należą do tej samej nacji. Z naszej strony była to profilaktyka, może nieuzasadniona i krzywdząca. Jeśli tak, ślę przeprosiny w eter.
Stoję w kolejce, czekam na czajnik. Przede mną kibic. Staram się ukryć swą polskość i trochę mi z tego powodu głupio. Ja Polka (on tego nie wie), on Polak (ja wiem) i nic. Stoimy, patrząc na bulgotającą wodę. W milczeniu. Wiem, że milczenie jest złotem, często jednak wybieram zamiast niego srebro. Kibic spostrzegł, że przygotowuję się do zalania herbaty, uprzejmie więc zapytał:
– Do you want some sugar?
– No, thank you – nie słodzę, ale zawsze miło, kiedy ktoś obcy proponuje mi cukier. Potem jeszcze zalał mi pierwszej herbatę; w uprzejmości wobec kobiet Polacy zdecydowanie brylują.
Znów milczenie. Kiedy jednak w rękach kibica zaszeleściła torebka ze sproszkowaną zupą, kiedy zobaczyłam, na obczyźnie, polskie napisy („pomidorowa z makaronem”), nie wytrzymałam:
– O, pomidorówka, widzę... – zagaiłam elokwentnie (przypomniał mi się właśnie kawał z chłopakiem w barze, który chciał zagadać do dziewczyny i poszedł na nią czekać przed WC, ale trochę nie na miejscu go tu przytaczać). Kibic aż podskoczył z wrażenia.
– (przekleństwo)! Ja tu się produkuję po angielsku, a tyś Polka!
– No, thank you – nie słodzę, ale zawsze miło, kiedy ktoś obcy proponuje mi cukier. Potem jeszcze zalał mi pierwszej herbatę; w uprzejmości wobec kobiet Polacy zdecydowanie brylują.
Znów milczenie. Kiedy jednak w rękach kibica zaszeleściła torebka ze sproszkowaną zupą, kiedy zobaczyłam, na obczyźnie, polskie napisy („pomidorowa z makaronem”), nie wytrzymałam:
– O, pomidorówka, widzę... – zagaiłam elokwentnie (przypomniał mi się właśnie kawał z chłopakiem w barze, który chciał zagadać do dziewczyny i poszedł na nią czekać przed WC, ale trochę nie na miejscu go tu przytaczać). Kibic aż podskoczył z wrażenia.
– (przekleństwo)! Ja tu się produkuję po angielsku, a tyś Polka!
Tak oto zaczęła się nasza znajomość.
Pogłębiła się ona po tym, kiedy ujawniłam, gdzie mieszkam.
– Skąd jesteś? – zapytał, oczywiście, kibic.
– Z *** – odparłam. Przy czym *** to miasto rodzinne, bo to, w którym teraz mieszkam, nie jest już chyba aż tak lubiane.
– To dobrze – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja odniosłam wrażenie, że chciał przez to powiedzieć: „masz szczęście, że akurat z ***”. Swoją drogą, nie wiedziałam wtedy, że nasze drużyny się naprawdę bardzo lubią, zaczepliwie – więc zapytałam:
– A jeśli byłabym skądinąd, to wtedy co?
– Nie, nie, nic, nic – odpowiedział kibic.
Ciekawe czy dlatego, że jestem kobietą, czy że sam mój wyraz twarzy pokazuje, ile wiem o ligach polskiej piłki nożnej, czy naprawdę dlatego, że „nic”.
Może i nic, chociaż fanatyków piłki nożnej nie brakuje. Zresztą, akurat wtedy Kopenhaga ucierpiała nieco po tym, jak część polskich fanów nie dostała biletów. A już na pewno, gdybym była z innego miasta, nie dostałabym w imię przyjaźni międzyklubowej opakowania jeżynowych gum do żucia, których mój kolega-kibic miał pod dostatkiem po nocy integracyjnej z Norwegami. Wprawdzie nie mam pojęcia, skąd Norwegowie i dlaczego dostał od nich akurat kilka opakowań gum, niemniej jednak miały być smaczne – i były.
Pogłębiła się ona po tym, kiedy ujawniłam, gdzie mieszkam.
– Skąd jesteś? – zapytał, oczywiście, kibic.
– Z *** – odparłam. Przy czym *** to miasto rodzinne, bo to, w którym teraz mieszkam, nie jest już chyba aż tak lubiane.
– To dobrze – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja odniosłam wrażenie, że chciał przez to powiedzieć: „masz szczęście, że akurat z ***”. Swoją drogą, nie wiedziałam wtedy, że nasze drużyny się naprawdę bardzo lubią, zaczepliwie – więc zapytałam:
– A jeśli byłabym skądinąd, to wtedy co?
– Nie, nie, nic, nic – odpowiedział kibic.
Ciekawe czy dlatego, że jestem kobietą, czy że sam mój wyraz twarzy pokazuje, ile wiem o ligach polskiej piłki nożnej, czy naprawdę dlatego, że „nic”.
Może i nic, chociaż fanatyków piłki nożnej nie brakuje. Zresztą, akurat wtedy Kopenhaga ucierpiała nieco po tym, jak część polskich fanów nie dostała biletów. A już na pewno, gdybym była z innego miasta, nie dostałabym w imię przyjaźni międzyklubowej opakowania jeżynowych gum do żucia, których mój kolega-kibic miał pod dostatkiem po nocy integracyjnej z Norwegami. Wprawdzie nie mam pojęcia, skąd Norwegowie i dlaczego dostał od nich akurat kilka opakowań gum, niemniej jednak miały być smaczne – i były.
pokoik |
pokoik |
Aniu, Polacy nie mogą jechać do Kopenhagi na mecz ligowy ;)
OdpowiedzUsuńYyy... no ale na mecz mogą :P
OdpowiedzUsuńod kiedy zalewasz herbaty??? :O
OdpowiedzUsuńPani Aniu, przeczytałam całego bloga i jestem pod wrażeniem! Jest pani niesamowitą kobietą! Ciekawą świata, mądrą, skłonną do refleksji, kobietą z pasją! Niech pani nigdy nie przestanie podróżować, poznawać, odkrywać i najważniejsze - pisać o tym!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę kolejnych wspaniałych przygód, o których (mam nadzieję) będziemy mogli tu poczytać :)
Natalia
Pani Natalio, bardzo dziękuję za miłe słowa :) To dodatkowa motywacja do tego, żeby tu regularnie pisać. Miałam chwilę przerwy, ale wracam do nadrabiania zaległości.
UsuńPozdrawiam serdecznie!