Wyjeżdżasz gdzieś na wakacje i
najwięcej pieniędzy wydajesz na nocleg. Śpisz w hotelu, hostelu czy w
jakimkolwiek innym miejscu, w którym masz swój pokój i odrobinę prywatności.
Nie przyjdzie Ci nawet do głowy, że ten czas mógłbyś spędzić w zupełnie inny
sposób: z mieszkańcami miasta, do którego przyjechałeś, z jego przyjaciółmi, w
samym sercu innej kultury i często zupełnie nieznanych tradycji. A jeśli nawet przemknie
Ci przez głowę myśl, że warto byłoby spróbować – obawiasz się. Przede wszystkim
tego, co nieznane. Bo „jechać do obcego domu obcej osoby w obcym miejscu – toż
to niebezpieczne”. Czy na pewno? Może gdybym powiedziała, że oprócz darmowego
noclegu zyskasz znacznie więcej, przekonałbyś się chętniej?
Do przełamania (się) jeden krok
Tak, wiem.
Każdy czasem potrzebuje odpocząć. Jadąc na zasłużone wczasy po rocznej harówce
w pracy, nie wszyscy muszą chcieć – zamiast robić tylko to,
na co mają ochotę – odwiedzać kogoś i musieć podporządkować się jego trybowi
życia. To zrozumiałe. Najczęściej jednak wczasowiczom-turystom-podróżnikom (jak
zwał, tak zwał – tutaj przy okazji, żeby zrozumieć moje porównanie, polecam
książkę Jennie Dielemans Witajcie w raju. Reportaże o przemyśle turystycznym; może
kiedyś napiszę o niej więcej) włącza się tryb „jestem niezniszczalny”. Oznacza
to, że mimo wytężonej aktywności i mniejszej ilości przespanych godzin
organizm odpoczywa znacznie lepiej. Taki stan rzeczy gwarantują odprężenie,
brak konieczności robienia czegokolwiek nieprzyjemnego i zupełnie nowe
otoczenie.
Projekt dla ciekawych świata
Interesuje Cię
pewnie, w jaki sposób miałbyś nocować gdzieś, gdzie nie dość, że nic nie
zapłacisz, tam jeszcze coś zyskasz. Przechodzę więc do rzeczy. Projekt, o
którym mowa, to „Couchsurfing”
(w skrócie CS). I wciąż nie umiem się nadziwić, że tak mało osób zna tę nazwę.
CS zrzesza ludzi z całego świata. Jego celem jest tworzenie międzynarodowej
społeczności udostępniającej innym swoje miejsce do spania. Podróżując w ten
sposób, nocować można za darmo. Kiedy już zaczyna korzystać się z tego typu
możliwości, ważne jest, aby samemu oferować też coś od siebie. Jeśli nie ma się
możliwości udostępnienia kanapy w swoim domu, można zaproponować innym członkom
społeczności spotkanie na kawie albo oprowadzenie po mieście. Nikt też nie
wymaga jakiegokolwiek rewanżu. Jeśli Ty jedziesz do kogoś, a potem ten ktoś
chce przyjechać do Ciebie, a Ty nie jesteś w stanie go przyjąć, nie ma problemu
i nikt się nie obraża.
Couchsurfing to nie hotel
Ale, ale!
Niestety, wielu ludzi traktuje CS tylko i wyłącznie jako darmowe miejsce do
spania. „Jadę do Francji, a tam taaaak drogo. Co za problem, znajdę sobie
nocleg za free i będzie fajnie!” – to nie jest podejście godne prawdziwego
uczestnika projektu. Dlaczego? Nie, nie dlatego, że straci na tym czy to
gospodarz, do którego ignorant trafi, czy też wpłynie to jakkolwiek źle na inne
osoby, z jakimi wspomniany będzie miał do czynienia w czasie swojego wyjazdu.
Jedyną osobą, która nie zyska niczego poza kilkunastoma (we Francji –
kilkudziesięcioma) złotymi w kieszeni, będzie tylko on sam.
Zyskasz i nikt Cię nie skrzywdzi
Zyskasz i nikt Cię nie skrzywdzi
Drugie niewłaściwe podejście to
takie, które zmusza nie tyle do zachowania niezbędnej ostrożności (podkreślam: niezbędnej, naiwność nigdy nie popłaca), co do
nieufności. Jeśli
wychodzisz z założenia, że ktoś na pewno zamknie Cię w swoim domu na wieki
wieków i będzie przypalał żelazkiem, lepiej nigdzie nie jedź. Nie radziłabym
nawet wychodzić z własnego pokoju. Jeśli jednak zachowasz odrobinę zdrowego
rozsądku, będziesz czerpać z możliwości, jakie daje CS, pełnymi garściami. A
możesz: poznać kulturę od wewnątrz, zaprzyjaźnić się (!) z tymi „całkiem obcymi
ludźmi” (tak, oni po pewnym czasie przestają być obcy), podszkolić się w
mówieniu czy to po angielsku (bo uniwersalny), czy w innym języku, którym włada
Twój gospodarz, poznać takie miejsca, do których nie doprowadzi Cię najlepszy
książkowy przewodnik, wspólnie siedzieć przy stole albo na kanapie, rano lub
wieczorem, i rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać, gotować nie tylko dla siebie, ale
dla gospodarza i innych jego gości oraz kosztować lokalnych potraw przez nich
przyrządzonych. To tylko przykłady. Ale żeby ich doświadczyć, trzeba się
przełamać i otworzyć. Dobrych ludzi na świecie jest więcej niż złych,
zapewniam.
Co więcej, sam również możesz
stać się gospodarzem – nie uwierzysz, jak fascynujące jest poznawanie swojego
miasta na nowo (poza tym że kiedy ktoś zapyta, co tak właściwie w nim zobaczyć,
wypada znać odpowiedź)!
Gdzie spałam, kogo poznałam
Do tej pory spałam w dziewięciu
krajach u ponad dwudziestu gospodarzy. Osób, które poznałam „przy okazji” (bo
spotkaliśmy się na mieście albo mieszkaliśmy u tego samego człowieka) nie
liczę. Wystarczy powiedzieć, że było ich wiele. Do każdego z krajów jechałam z
kimś – we dwie albo we dwoje spędziliśmy dzięki CS niezapomniane chwile w
Portugalii, we Włoszech, na Ukrainie, w Mołdawii, Rumunii i Austrii. Z wieloma
osobami mamy kontakt do dzisiaj. Nigdy nie poznałabym ich, gdybym nie uznała,
że warto spróbować. Już za niecały miesiąc następna wyprawa – tym razem dłuższa
i samotna. Spędzę miesiąc w Lizbonie. I mam pewność, że nie pozostanę sama
sobie, bo przyjaźni ludzie z CS już mnie o tym zapewnili.
Couchsurfing
nadaje zupełnie innej jakości wyjazdom. Warto w to wejść.
Na CS we Włoszech (Forli-Bolonia-Rawenna 2010) |
Dziękuję Aniu za pokazanie mi, czym jest CS. Post bardzo interesujący i oby zachęcił innych do takiej formy podróżowania.
OdpowiedzUsuńDzięki Tobie i dzieki Misiowi zaczynam się tego mniej bać...albo przestaje bać się całkowicie :P Mam nadzieję, że jeszcze się z tym zmierzę i poznam ciekawych ludzi :)
OdpowiedzUsuńAniu, nie dziw się, że ludzie nie znają tego terminu:)Jeśli przedzielimy go na pół (couch- surfing) i przetłumaczymy, wyjdzie nam coś w rodzaju "surfowania tapczanem", natomiast wrzucając całe słówko do tłumacza google otrzymamy "nieruchomości krótkoterminowe", dopiero, gdy ktoś wtajemniczy nas w kontekst podróży zaczynają się poprawne skojarzenia:) I bardzo dobrze, że nas wtajemniczasz, bo wydaje mi się, że to dużo lepszy sposób podróżowania niż "all inclusive" czy rzucenie się w dzicz z namiotem:) Ja zetknęłam się z taką formą przyjmowania gości, gdy kurator galerii gościł artystów z zagranicy u siebie w domu, a ja z Krzysiem oprowadzaliśmy ich po mieście:) Reasumując: myślę, że chętnie "posurfowałabym na tapczanie" i że kiedyś z tego skorzystam:D
OdpowiedzUsuńNieruchomości krótkoterminowe... - dobrze wiedzieć ;)
OdpowiedzUsuńKiedy ja się pierwszy raz spotkałam z tą nazwą, byłam przekonana, że chodzi o jakiś coaching, w końcu teraz ciągle ktoś się gdzieś szkoli. Tylko nie miałam pojęcia, dlaczego rajd jest organizowany pod tym szyldem!
Rzucanie się w dzicz z namiotem ma swoje dobre strony, ale raz, że nie w mieście, a dwa - jeśli nie w mieście, to trudniej wtedy spotkać innych ludzi.
Bierz Krzysia za rękę i jedźcie! Nie dość, że to przeżycie, to jeszcze wciąga.