czwartek, 19 stycznia 2012

PUNKT MEDYCZNY W TEODOZJI

Krym 2011

Fragmenty planów miast, które drukowane są w przewodnikach, potrafią czasem wprowadzić w błąd najuważniejszego nawet turystę. Przekonaliśmy się o tym w Teodozji. Do miasta przyjechaliśmy bezpośrednio z Sudaku. Myśleliśmy, że limit przygód na ten dzień został wyczerpany, dlatego ze spokojem konsumowaliśmy czebureki (polecam przepis). Jak szukać noclegu, to tylko z pełnym brzuchem! I dopóki w zasięgu wzroku są jeszcze jakieś sklepy, w których da się kupić coś do jedzenia. 

Mapa wyraźnie pokazywała, że znajdujemy się blisko centrum. Miasta przemysłowego, trzeba dodać. To istotne, kiedy chce się spać w namiocie – rozbijanie się wśród blokowisk nie należy bowiem do najprzyjemniejszych i najbezpieczniejszych rozwiązań. Nie wiedząc, w którym kierunku byłoby najlepiej iść, zapytaliśmy o radę starsze panie. To najlepsze źródło informacji – nie tylko dlatego, że najwięcej wiedzą, ale też najłatwiej się z nimi dogadać. W czasie naszej ukraińskiej wycieczki zauważyliśmy, że zdecydowanie trudniej porozumieć się jest z ludźmi młodymi. Prowadzenie dialogu polsko-rosyjskiego (my po polsku, oni – po rosyjsku) jest możliwe, pod warunkiem jednak, że obie strony chcą go prowadzić. Młodzi zazwyczaj urywali rozmowę w pół słowa i niecierpliwili się, a w związku z tym ani my ich nie rozumieliśmy, ani oni nas. Ze starszymi byliśmy w stanie dogadać się w każdej sprawie.

- Tutaj to lepiej się nie rozbijajcie – powiedziała starsza pani. Wprawdzie ulica, przy której ją spotkaliśmy, prowadziła daleko przed siebie, a po lewej i po prawej stronie stały domki jednorodzinne, jednak podwórka przy nich były tak małe, że trudno byłoby nam się tam zmieścić.
– Do domu was raczej nikt nie wpuści, a na ulicy mogą was obrabować albo pobić – kontynuowała. – Idźcie lepiej na główną plażę. Strzeżona jest i nic wam się tam nie stanie.
- Ale wpuszczą nas na nią w nocy?
- Dajcie ochroniarzowi po cichu na butelkę, to was wpuszczą. Tylko idźcie na główną plażę!

No tak, nie pomyśleliśmy o najprostszym rozwiązaniu. Łapówka umie przecież zdziałać cuda. Poszliśmy więc. Przewodnik wyraźnie pokazywał, którędy na główną plażę, pewnym krokiem zatem udaliśmy się w jej kierunku. Nie chcąc czekać do zmroku, wykazaliśmy się nie lada uczciwością. Zamiast pertraktować z ochroną i proponować jej hrywny na wódkę w zamian za poletko piasku, usiedliśmy przy plastikowym stoliczku administratora plaży.

– Dzień dobry – przywitaliśmy się najładniej, jak tylko potrafiliśmy; po polsku, z rosyjskimi wstawkami, które udało nam się po drodze przyswoić. – Chcielibyśmy przenocować na plaży, możemy?
Administrator spojrzał na nas zdziwiony.
– Chcecie spać na plaży?
– No… tak. Słyszeliśmy, że tak się da.
– Yyy. Zaraz. Pójdę po właściciela.
I poszedł. 
– Michał, a może wszyscy, którzy tu śpią, robią to na lewo, tak, że ten administrator o niczym nie wie? Wyglądał na zaskoczonego…
– Być może.

Nie mniej zdumiony naszym pytaniem okazał się sam właściciel plaży. Cała nasza czwórka stała więc na wprost siebie z głupimi minami i nikt za bardzo nie wiedział, jak sprawę rozwiązać. W końcu usłyszeliśmy upragnione:

- Niech wam będzie. Możecie zostać.

Tym sposobem – dzięki uprzejmości właściciela plaży – po raz pierwszy naszym chwilowym domem stał się PUNKT MEDYCZNY. Dobry mężczyzna nie chciał, abyśmy świecili zielenią chwiejnego namiotu, rozkładając się na grząskiej powierzchni. Zadbał o najwyższą wygodę, jaką tylko może zaoferować plaża. Więcej nawet – nie wziął od nas ani grosza, nawet na „butelkę”. Wydaje mi się, że noclegi w hotelu szybciej się zapomina od spania na kozetce w zasłoniętym białymi płótnami pomieszczeniu. 

Dopiero drugiego dnia, kiedy centrum miasta, które według mapy było tuż-tuż, nie chciało wychynąć zza rogu, zorientowaliśmy się, że coś z naszą orientacją w terenie jest nie tak. Co się okazało? Tutaj pozwolę sobie na mądrość ludową, przeze mnie samą wymyśloną. Otóż żaden fragment planu miasta nie zastąpi całości. Zrozumieliśmy, krocząc bladym świtem ulicami Teodozji, że cały poprzedni dzień znajdowaliśmy się na jej obrzeżach. Ani dworzec PKP, ani plaża nie były tymi głównymi. Od nich dzielił nas jeszcze spory dystans. Stąd może takie zdumienie administratora i właściciela naszego jednodniowego pola namiotowego.
 
widok z punktu medycznego
nasz "namiot"

2 komentarze:

  1. o! wreszcie jestem na zdjęciu! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Anna Szczepanekstycznia 20, 2012

    a mnie u Ciebie jak nie było, tak nie ma! ;)

    OdpowiedzUsuń

Nawet jeśli nie jesteś zarejestrowanym użytkownikiem Bloggera, również możesz napisać komentarz!
Wybierasz: "Komentarz jako" -> "Nazwa/adres URL". Wpisujesz swoje imię (albo adres URL, ale nie trzeba) i publikujesz komentarz. Na końcu system poprosi Cię o przepisanie hasła z obrazka.
Zapraszam do inspirujących rozmów!