poniedziałek, 10 września 2012

AFRODYZJA. ŻANDARMERIA ŁAPIE NAM STOPA

Afrodyzja nas chyba nie chce – stwierdziłam ze smutkiem.

Staliśmy na drodze, wtapialiśmy się w rozgrzany asfalt i bez powodzenia próbowaliśmy wyjechać z Fethiye. Autostop działał znakomicie jak Turcja długa i szeroka. Z jednym wyjątkiem – właśnie tu, tylko tu – na środkowym-południu – mieliśmy trudności ze złapaniem czegokolwiek. Przeszliśmy już kilka kilometrów, wypiliśmy herbatkę (i kawkę) u pana sklepikarza, który prowadził swój biznes w oddaleniu od centrum, wyszliśmy poza miasto – a stopa jak nie było, tak nie było.

Raz do Afrodyzji nie zdążyliśmy dojechać, drugi raz – już musieliśmy. To znaczy, nie musieliśmy, ale ja się uparłam. Szkoda ot tak zrezygnować z ostatniego punktu programu, określanego zresztą wszędzie mianem piękniejszego nawet od Efezu. A przecież powód "bo nas auto nie zabrało" nie jest wystarczający.

Ostatecznie udało nam się dotrzeć do miasta Tavas. Trochę (w akcie zniecierpliwienia) busem, trochę stopem. Została nam jedna prosta czterdziestokilometrowa droga. I już. Afrodyzja. Jak się jednak nieraz okazuje, to co wydaje się blisko, jest tak naprawdę hen daleko (to tak jak z jeziorem Van – nigdy nie wierzcie w to, że do jego brzegu dotrzecie w dziesięć minut!). Szczególnie kiedy asfalt na noc zostaje schowany, autobusy z miejscowości, w której się znalazło, jeżdżą w każdym kierunku, tylko nie w tym, co trzeba, a na miejsce dociera się drogą taką jak ta:


Wiary, zwłaszcza w Turcji, tracić jednak absolutnie się nie powinno. Trzeba pamiętać, że to kraj, w którym ludzie ludziom pomagają bezinteresownie, zwłaszcza kiedy tymi drugimi ludźmi są trzy sieroty z plecakami (które zresztą po 4 tygodniach już całkiem nieźle komunikują się w języku tureckim). Dla Turków zawsze jest "problem yok". Czyli właściwie problemu nie ma.

I tak oto na horyzoncie drogi bez asfaltu zamajaczył Pan Tir. I zbliżał się powoli, i kusił trzema miejscami siedzącymi. A my z nadzieją w głosach wołaliśmy:
Panie Tirze, Panie Tirze, niech Pan nas zabierze!

I Pan Tir nas zabrał.

Żeby nie było zbyt pięknie, pojechaliśmy do miejscowości znajdującej się ok. 20 km przed Afrodyzją. Noc nadchodziła, mieliśmy więc do wyboru: albo rozbijać namiot, albo z ostatnimi promieniami słońca próbować łapać cokolwiek dalej. Kierowca tira zdecydował za nas:
 

Teraz jadę po ładunek, potem wrócę na tę drogę. Możecie jechać ze mną, wrócimy, pójdziemy spać i rano pojedziemy przez Afrodyzję.

Było to jakieś wyjście, zabraliśmy się więc z Panem Tirem po ładunek. Kiedy wróciliśmy na miejsce, tirowiec zmienił zdanie. Nie do końca zrozumieliśmy, jaki nowy pomysł zaświtał mu w głowie, ale też nie bardzo dało się dyskutować. Turek działał błyskawicznie.

Kiedy obok nas śmignął był wóz żandarmerii wysłany na patrol, nasz przyjaciel nie zastanawiał się ani chwili. Dodał gazu i ruszył za mundurowymi w te pędy. Nami tylko szarpnęło przy starcie dużej czerwonej rakiety zwanej Mercedesem.

Po kilku minutach pościgu żandarmi poczuli oddech tira na swoich plecach. Zatrzymali się. 
 

What is your problem? zapytali uprzejmie.

Równie uprzejmie (i zgodnie z prawdą) odrzekliśmy, że tak właściwie to nie mamy żadnego problemu, ale skoro już pytają, to niech wiedzą, że chcemy się dostać do Afrodyzji.
 

Ale do Afrodyzji to nie tędy – powiedział pan mundurowy, który nota bene codziennie obok niej przejeżdża, patrolując wsie. 
Jakże nie tu, mapa pokazuje, prosta droga, a do tego znak w Tavas był na Afrodyzję – pokazaliśmy niedowiarkowi naszą sponiewieraną mapę Turcji. 
O. Rzeczywiście – zdziwił się. To czemu nie weźmiecie taksówki? – jego błyskotliwości nie było końca. 
Bo nie mamy pieniędzy i dlatego łapaliśmy tira na stopa. Ale tir dalej dziś nie jedzie.

...Tutaj nastąpiła chwila zastanowienia, konsultacji oraz przerwa na telefon do komendanta...

Pan-Żandarm-Świetnie-Znający-Swój-Teren uspokoił nas:
Nie martwcie się, załatwimy wam coś.

Jak żandarmi obiecali, tak słowa dotrzymali. O godzinie 23.00 panowie stanęli na drodze i kolejno zatrzymywać poczęli przejeżdżające samochody. Na rezultat nie musieliśmy czekać długo. Bogu ducha winny mężczyzna jechał sobie gdzieś w świat, gdy nagle reflektorem dostał w twarz. Musiał się zatrzymać i musiał spełnić rozkaz. Ten brzmiał:
 
Proszę dowieźć tych troje Polaków pod samą bramę muzeum i załatwić im bezpieczny nocleg.

Czyli jednak Afrodyzja nas chciała. A nocleg mieliśmy najbezpieczniejszy z możliwych – pod tamtejszą jednostką żandarmerii.


KILKA SŁÓW O AFRODYZJI

(Imponujące) ruiny helleńskiego miasta znajdują się tutaj, w miejscowości Geyre (źródło: http://goeurope.about.com/od/turkeytravelplanner/l/bl-western-turkey-map.htm):


Wstęp kosztuje 10 lir (oczywiście nie ma zniżek ani dla studentów, ani na Euro 26 czy ISIC); takie są przewidziane jedynie dla posiadaczy muzealnej karty). Na zwiedzanie przeznaczyć trzeba 2-3 godziny. Jeśli przyjdzie się odpowiednio wcześnie (czyt. o 8.30, kiedy brama zostaje otwarta), wspaniałości Afrodyzji podziwiać można samotnie, bez tłumów turystów napierających z każdej strony. Pamiętać przy tym należy, żeby do Geyre nie jechać w poniedziałek – wtedy pocałuje się klamkę (zwyczajowo muzeum jest wówczas zamknięte).

Co spodoba się najbardziej? Moim "numerem 1" jest zdecydowanie stadion. Świetnie zachowany, duży. Siedząc na widowni, można sobie wyobrażać te wszystkie zawody, które były na nim organizowane wieki temu.

Do zobaczenia jest wiele – amfiteatr, ruiny świątyni Afrodyty, grobowce, rzeźby, kamienne płyty, bramy miejskie, agora itd., itp., czyli to wszystko, czego w starogreckim mieście spodziewać się można.

To miejsce przecudne, dlatego absolutnie warto je odwiedzić!

Brama wejściowa do świątyni Afrodyty
Twarze
Stadion
Michał okrążył cały stadion
Filozof
Amfiteatr

2 komentarze:

  1. Trzeba również dodać, że z samego rana otrzymuje się bezpłatnie przewodników pod postacią kotków i piesków:D

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja dodam, że Pan Tir zmienił zdanie, bo on z Kastamonu był! A ludzie z Kastamonu chyba, po prostu, tak już mają ;-)

    OdpowiedzUsuń

Nawet jeśli nie jesteś zarejestrowanym użytkownikiem Bloggera, również możesz napisać komentarz!
Wybierasz: "Komentarz jako" -> "Nazwa/adres URL". Wpisujesz swoje imię (albo adres URL, ale nie trzeba) i publikujesz komentarz. Na końcu system poprosi Cię o przepisanie hasła z obrazka.
Zapraszam do inspirujących rozmów!