Sudak, lipiec albo sierpień 2011
– Nie zlezę stąd! – zaparłam się nogami i rękami na śliskim kamieniu. Zamiast po ludzku wejść na twierdzę w Sudaku drzwiami, my jak zwykle szukaliśmy przygody. Wdrapaliśmy się na nią z drugiej strony. Widok zapierał dech w piersiach, ale cóż z tego. Zejść trzeba było jakoś. Parę osób też wdrapywało się na górę po skałach, a potem z niej schodziło. Dlaczego my byśmy mieli tego nie zrobić? Może dlatego, że oni nie mieli plecaków z całym dobytkiem na plecach, włącznie z kuchenką gazową, namiotem i garnkami. Może też dlatego, że ja się po prostu zaparłam. A troszkę uparta jestem, nie powiem.
– Weszłaś, to i zejdziesz – Michał jak zwykle zachowywał stoicki spokój.
Ale, jak każdy z nas doskonale wie, wejście to najprostsza rzecz na świecie – w przeciwieństwie do zejścia. Koty też włażą na czubek drzewa, a potem drą się wniebogłosy, żeby ktoś je z tego czubka ściągnął. Ja się nie darłam wprawdzie, ale upór maniaka, z jakim tkwiłam w jednym miejscu, nie wróżył nic dobrego.
Pewnie myślicie, że to wielka góra była. Ależ skąd. Tyle tylko, że śliska. Pewnie niejeden z Was zdecydowałby się wejść na nią „nie po ludzku” i pewnie każdy by zszedł. I ja pewnie też bym zeszła, gdyby nie to, że wyobraziłam sobie jak lecę na łeb na szyję w dół, bo plecak mnie przeważył i brutalnie zaburzył poczucie równowagi. I koniec.
– Nie zejdę!
– Ale musisz, nie będziesz tu tkwić na wieki.
– Jak jesteś taki mądry, to zejdź, odłóż swój plecak, przyjdź po mój, zejdź, to i ja zejdę.
– Uspokój się i schodź.
– Nie.
Czasem moje „nie” znaczy „nie wiem”, choć najczęściej jednak znaczy to, co znaczy.
– Weszłaś, zejdziesz. To nic trudnego.
– Nie i już. Nie pójdę tam, choćby nie wiem co. Jeszcze mi życie miłe. Ciągle tylko pchamy się gdzieś, gdzie nie trzeba.
– Sama się pchasz.
– Wiem.
Jak widać, rozmowa nie prowadziła do żadnych konstruktywnych wniosków. Ale że tkwienie w tym samym miejscu, kiedy z nieba lał się żar, a skały były gorące, nie sprzyjało rozwiązaniu sytuacji, trzeba było coś wymyślić. Droga wyjścia znalazła się bardzo szybko. Górę skalną łączyło z fragmentem murów przyjemne przejście – dziwne było tylko to, że nikt nim nie chodził. „Przejście zamknięte”, słyszeliśmy z każdej strony.
– Zamknięte? Nie obchodzi mnie to. Muszą mi otworzyć – ruszyłam przed siebie.
Człowiek zdesperowany jest w stanie zrobić wszystko. Mnie kołatało w głowie tylko jedno: zejść z twierdzy w normalny sposób, a nie sturlać się z niej.
Zza zamkniętej bramy wychynęła głowa stróża:
– Pani, tu jest zakryto! Zakryto! (Zamknięte) – krzyczał już ze stosownej odległości, abym zawróciła.
– Niet. Ja mam vielikij rjukzak i przejdę tędy, bo tam się zabiję! – odkrzykiwałam średnio po rosyjsku, najważniejsze jednak słowa były zrozumiałe.
– Zakryto!
– Niet!
Niewzruszona parłam przed siebie, gotowa wciskać stróżowi do ręki łapówkę. Co tam hrywny, ważne, żeby zejść z twierdzy.
Stróż nie był miły. Ale niesamowicie szybko zrozumiał, że albo będzie musiał nas wpuścić, albo rozbijemy pod jego bramą obóz i będziemy go męczyć po wiek wieków, dopóki tego nie zrobi. Obyło się bez łapówek.
Wprawdzie nadal nie po ludzku, przez bramę, tylko przez płot od strony urwiska, ale cel – który w tym przypadku naprawdę uświęcił środki – został osiągnięty.
po prawej płotek, przez który skakaliśmy |
![]() |
górka |
![]() |
nie zejdę! |
![]() |
widoki |
No ładnie, ładnie. M.
OdpowiedzUsuńAle za to jakie ładne widoki mieliśmy:D
OdpowiedzUsuń