wtorek, 28 maja 2013

AUTOSTOP W GRUZJI

Byłam tak zaaferowana faktem, że kawa kosztuje 1 lari (1,90 zł), że z wrażenia zapomniałam o najważniejszym. W Gruzji jeśli nie powiesz, że chcesz kawę bez cukru, dostaniesz z cukrem. Gdyby jeszcze z jedną jego łyżeczką – maleńką, niewinną, to nie byłoby problemu. Ale gdzie tam. Dostajesz zawiesisty płyn bez czegokolwiek, czym dałoby się go rozmieszać. I potem musisz pić tę gęstą, lepką ciecz o przewrotnej nazwie „turkish coffee”. Jeśli taką lubisz, to dobrze. Jeśli nie, zyskasz na jej wypiciu wyłącznie nagły przypływ dzikiej energii.

Ostatnie miesiące to nieustanne pakowanie, rozpakowywanie i pranie, a między nimi praca. Rozpoczynam kilka ciekawych projektów związanych z moim wykształceniem, a konkretnie z uczeniem obcokrajowców języka polskiego. Poza tym zapisałam się na kurs przewodnika beskidzkiego. Rezultat? Jak wyżej. Pakowanie, rozpakowywanie, pranie… I do tego dużo gór. I tym podobnych.

Michał obudził się dnia pewnego, kiedy ja już stukałam od dawna w klawiaturę. Było to zaraz po naszym powrocie z Portugalii. Mieliśmy wtedy mocne postanowienie poprawy. Po głowie chodziła nam myśl o ustatkowaniu (się) oraz o wszystkich innych poważnych rzeczach, których wymieniać nie trzeba, bo każdy zna je doskonale. Ale los chciał, żeby – zupełnym przypadkiem – otwarty portal społecznościowy zakomunikował, iż oto do Gruzji są bilety. Bezpośrednio z Polski. I to tanie. Zrobiliśmy więc tak, jak zwykle robię ja: najpierw wylaliśmy mleko, a potem już nie warto było nad nim płakać, bo i tak nic by to nie zmieniło. Kupiliśmy bilety na dwa tygodnie. Loty z Warszawy do Kutaisi – i z powrotem.

Maju, o maju! Zawsześ stał pod znakiem sesji albo pracy, ale w tym roku spłataliśmy ci figla. Albo ty nam, zależy, z której strony patrzeć. Mieszcząc się w okresie między przejściem fragmentu Szlaku Orlich Gniazd a wyjazdem w góry (pojutrze), spakowaliśmy się i polecieliśmy.

Gruzja okazała się tym, czym o niej się mówi: krajem przyjaznym, bezpiecznym i takim, w którym wszyscy – mimo piszczącej biedy – uśmiechają się i dzielą tym, co mają. Pieniądze szczęścia nie dają, banalnie rzec by się chciało. Tak, tak, nie ma się co czarować – wszyscy wiemy, że mimo wszystko lepiej mieć ich więcej niż mniej. To jednak nie zmienia faktu, że są wartości w życiu ważniejsze. I o tym uczą na co dzień Gruzini.

Jak jechaliśmy? Skoncentrowaliśmy się bardziej na wschodzie kraju niż na zachodzie. Poniższa mapka pokazuje mniej więcej, gdzie byliśmy:


Kutaisi – Achalciche – Tbilisi – David Gareji (z wypadem do Azerbejdżanu) – Signagi (+ zwiedzanie Kachetii) – Ananuri – Gruzińska Droga Wojenna – Kazbegi – Mccheta – Gori – Upliciche – Kutaisi. Pomniejszych miejscowości nie wliczam. Prawie zawsze na stopa.

Spaliśmy różnie: najwięcej w namiocie, ale też: w pensjonacie za darmo, w hostelu po negocjacjach cenowych, w pensjonacie z widokiem na górę Kazbek jak również w barze 24/24 na stole i na lotniskach. Polecam lotnisko w Kutaisi: skórzane kanapy, free wifi, wrzątek za darmo – Beauvais powinno się od niego uczyć gościnności.

Za jakiś czas wrócimy tam, a celem będzie nie tylko zachód, ale również Abchazja i Armenia! A na razie kilka zdjęć:

Kutaisi
Kutaisi, obok Gelati
Motsameta
Motsameta
w drodze
obiad w naturze
Achalkalaki
cudne rogi!
cerkiew
cerkiew - Mccheta
Mccheta
w tle Sameba, Kazbegi
pod Samebą - w tle Kazbek za chmurami
do Rosji stąd można już na piechotę
PS
W następnych odcinkach napiszę o najwspanialszych miejscach, smacznej kuchni, przecudnym języku, a i wrócę też do poprzednich wyjazdów.